Czytanie zajmie Ci około 4 minuty.
Zbliża się czas corocznych obchodów święta „Tarnów Pierwsze Niepodległe" i w ogóle niedocenianej wciąż rocznicy rozpoczętej w naszym regionie, już pod koniec października 1918 roku, sztafety autentycznie odzyskiwanej (a nie tylko deklarowanej) niepodległości Polski.
Potrzeba korekty przekłamań historycznych
Moment bezpośrednio poprzedzający ów rocznicowy czas, wydaje mi się najlepszą okazją do uwrażliwienia Państwa na temat przekłamań historycznych, które niestety, pojawiały się w ostatnich latach w materiałach prasowych, zarówno zresztą w urzędowych komunikatach jak i medialnych zapowiedziach i relacjach przywołujących powody świątecznego obchodzenia wydarzeń sprzed 106 lat. Błędy te są na tyle istotne, że zniekształcają obraz zgodny z historyczną prawdą, niektórym z mało istotnych epizodów nadając znaczenie, którego te wydarzenia najzwyczajniej nie miały, bo mieć nie mogły. W dodatku odniesienia do tych epizodów znajdują w corocznym programie świątecznych obchodów pierwszorzędne miejsce.
Nic zatem dziwnego, że powstaje wrażenie świątecznej celebry realizowanej nie z tych powodów, które rzeczywiście legły u podstaw np. ustanowienia 30 października jako Dnia Pamięci o Zwycięskim Zrywie Niepodległościowym, czyli tego, które znamy pod potoczną nazwą święta „Tarnów – Pierwsze Niepodległe".
Wprowadzenie do cyklu artykułów
Ze względu na obszerność tematu, sprawa wymaga swoistego serialu, dekonstruującego poszczególne mity, fałsze i błędy, w którym argumenty wynikają po prostu z chronologii i dawkowane mogłyby być w porcjach strawnych (percepcyjnie) dla większości odbiorców. Rozpoczynam zatem dzisiaj, tj. 7 października, uprzedzając co najmniej dwa jeszcze odcinki tego „serialu", w okolicach daty 14 października i 28 października.
Dlaczego zaczynamy od 7 października?
Przejdźmy do rzeczy. Dlaczego należy zacząć właśnie 7 października?
Jednym z błędów, o których piszę wyżej, jest przywiązywanie nadmiernej wagi do deklaratywnych aktów samorządów galicyjskich, formułowanych po 7 października 1918 r. i próba nadawania właśnie im (powody tej sytuacji spróbuję zgłębić w kolejnych odcinkach) jakiejś kluczowej, a nawet pionierskiej roli.
Ta rola należy się zupełnie innemu (f)aktowi. 7 października 1918 r. w dodatku nadzwyczajnym urzędowego "Monitora Polskiego" Rada Regencyjna w Warszawie ogłosiła „Odezwę do narodu". Treść dokumentu całkowicie słusznie każe go nazywać Manifestem Niepodległości. Jako taki był zresztą traktowany od momentu jego ogłoszenia. Regenci proklamowali w nim bowiem odrodzenie "Polski Zjednoczonej Niepodległej", złożonej z ziem wszystkich zaborów; zapowiedzieli też powołanie wielopartyjnego, reprezentatywnego dla narodu rządu i rozpisanie wyborów do Sejmu.To właśnie do treści tego Manifestu i zapowiedzi w nim zawartych entuzjastycznie odnosili się w kolejnych dniach i tygodniach tłumnie wychodzący na ulice „zwykli" Polacy, przedstawiciele polskich elit patriotycznych, elity poszczególnych lokalnych wspólnot, w tym samorządowcy z autonomicznej wciąż jeszcze Galicji, którzy w kolejnych dniach (oficjalnie najwcześniej, bo już 9 października, uczynił to prawdopodobnie Nowy Sącz) zgłaszali akces reprezentowanych przez siebie społeczności do proklamowanego manifestem niepodległego i zjednoczonego państwa polskiego.
Symboliczny charakter lokalnych deklaracji
Każdy z tych lokalnych aktów był zatem aktem reaktywnym wobec tego najważniejszego, czyli Manifestu Rady Regencyjnej. To treść Manifestu nadawała sens każdej z tych deklaracji podporządkowania się „rządowi warszawskiemu". Sens zresztą nadal symboliczny, co warto w tym miejscu podkreślić, bo przecież taka deklaracja przystąpienia do odradzającej się Rzeczpospolitej nie pociągała za sobą jeszcze bezpośredniego zerwania z zaborczymi władzami, to znaczy w ich wyniku nie następowało w kolejnych godzinach obalenie fizycznego zwierzchnictwa zaborców nad jakimkolwiek miastem czy okolicą.
Symboliczność postulatywnego aktu dotyczyła zresztą nie tylko tych wszystkich oficjalnych, lokalnych proklamacji, ale także w sporej mierze samego Manifestu, którego ogłoszenie w zdecydowanie bardziej konkretny sposób, ale dopiero uruchamiało zapowiadany w jego treści proces.
Dlaczego 7 października nie jest Świętem Niepodległości
Mimo tego, do dziś są tacy, którzy dziwią się, że to nie data ogłoszenia niepodległości (przez regentów), czyli nie 7 października stał się narodowym świętem niepodległości. Przywołują się przy tym na przykład Deklaracji Niepodległości USA, przyjętej i ogłoszonej w trakcie nadal toczonej wojny o tęże niepodległość, a nie będącej jeszcze aktem zwieńczenia budowy wolnego państwa.
Warto jednak odróżnić w tym miejscu „ogłaszanie niepodległości" przez państwo, które dopiero się „wymyślało" i tworzyło (jak to miało miejsce w roku 1776 na kontynencie amerykańskim) od „odzyskania niepodległości" przez państwo, które, jak Polska w roku 1918, miało już blisko tysiącletnią historię, wracając na mapę Europy i świata. To są okoliczności nieporównywalne.
Różnica nie jest tylko semantyczna lub umowna. 106 lat temu, Polakom nie chodziło bowiem o budowę jakiegoś nowego, wymyślonego dopiero państwa, ale o jego restytucję — powrót do państwa już posiadanego, będącego emanacją konkretnego, wielowiekowego dziedzictwa i wspólnej, także a może nawet głównie państwowej tradycji. O to przecież biło się kilka poprzednich pokoleń rodaków, o tym marzyli świadomi swojej polskości ludzie tamtej epoki.
I to marzenie mogło się urzeczywistnić dopiero w momencie fizycznego zrzucenia zaborczego jarzma, a więc pozbawienia zaborców zwierzchnictwa nad wszystkimi instytucjami na konkretnym obszarze.
Dlatego, przy całym olbrzymim szacunku, jakim darzę dorobek Rady Regencyjnej (księcia Zdzisława Lubomirskiego uważam wręcz za jednego z głównych Ojców Niepodległości) i docenianiu wagi dokumentu, jakim był Manifest z 7 października 1918, rozumiem i podzielam powody, dla których to nie w tej dacie obchodzimy Święto (Odzyskanej) Niepodległości.
Tym bardziej jednak nie powinna się nią stać jakakolwiek inna data, odnosząca się do tej lub innej deklaracji złożonej w tamtym gorącym okresie końca Wielkiej Wojny.
To nie był już czas słów, choćby najbardziej doniosłych. To był czas czynów.
c.d.n.
Autorem artykułu jest Piotr Dziża.